Polish winter expedition to K2, 2002/3 /Version polish and english/

Polish winter expedition to K2, 2002/3 (8611m) led by Krzysztof Wielicki, Poland’s most accomplished Himalayan climber and conqueror of 14 “eight-thousanders”.The expedition has broken the altitude record that man has ever achieved in winter on K2 (Chogori).

During the expedition as a base camp tent was used Marabut’s tent – K2.

K2 is considered the ultimate climb. It is located in Karakoram, on the border of China and Pakistan near the Silk Route. The history of its exploration is long and dramatic. Until today only almost 200 people reached the summit, but none of them in wintertime. Poles achieved much in the struggle with this mountain during summer. Our climbers led or marked out four routes there. The first Pole, and at the same time the first woman to climb the K2 summit was Wanda Rutkiewicz.

K2 will be climbed from the northern side. The current leader of the expedition Krzysztof Wielicki successfully ascented the mountain in the summer of 1996.

Only 8 out of 14 highest peaks over 8000m were climbed in the winter. Poles were the first to climb them all and are still continuing the idea of the Polish Program of Winter Exploration of the Himalayas and Karakoram. Himalaism still remains a high-class sports challenge.

The current expedition is a tribute to Andrzej Zawada, a creator of the idea of climbing the highest mountains in the winter.

The leader of the expedition Krzysztof Wielicki is the fifth person to climb all 14 highest mountains in the world. Three of them (including Mount Everest) he climbed first, alone and taking new routes and in the winter.

K2, otherwise known as Chogori, is the world’s second highest peak after Mount Everest, extending to a height of 8611 m above sea level. It is located in the Baltoro Mustagh Range situated within the Karakoram Region that lies along the border between China and India. K2 is perceived as the world’s most difficult mountain to climb.

The vast Baltoro Glacier slowly flows down its slopes. An Italian team was the first to ascend to the peak of K2, doing so on July 31, 1954. Since then, no more than 200 climbers have reached the acme. One out of every seven of them have perished on the mountain’s slopes.

The first woman to stand atop K2 was Wanda Rutkiewicz. No one has yet succeeded in scaling the peak in winter. Extreme weather conditions reign in the region around K2. In winter the temperature descends to negative 45 degrees Celsius, while wind speeds reach as much as 200 kilometers per hour.

The last attempt at conquering the peak in winter, undertaken by a team lead by Krzysztof Wielicki, also ended in failure. The expedition began on December 16, 2002 and ended on February 28, 2003. Immediately after his return to Poland on March 18, 2003, Krzysztof Wielicki stated, “The mission of ascending the peak has not ended, but rather been suspended. I will not give any dates, but I assure you that I will return to K2. One does not combat a mountain, one struggles against adversities. These adversities include snow, hurricane winds, and exhaustion.”The Polish expedition arrived at an altitude of 7700 meters before suspending the ascent.

more : Netia K2 Polska Wyprwa Zimowa

Pierwsze wejścia :

L.p. Nazwa Wysokość m n.p.m. Data zdobycia Pierwsi zdobywcy Data zdobycia winter Pierwsi zdobywcy winter
1 Mount Everest ok. 8850 29 maja 1953 Edmund Hillary (Nowa Zelandia),Norgay Tenzing (Nepal) 17 lutego 1980 Krzysztof Wielicki iLeszek Cichy (Polska)
2 K2 8611 31 lipca 1954 Achille Compagnoni iLino Lacedelli (Włochy) niezdobyty zimą
3 Kanczendzonga 8586 25 maja 1955 George Band iJoe Brown (Anglia) 11 stycznia 1986 Jerzy Kukuczka iKrzysztof Wielicki (Polska)
4 Lhotse 8516 18 maja 1956 Fritz Luchsinger iErnst Reiss (Szwajcaria) 31 grudnia 1988 Krzysztof Wielicki (Polska)
5 Makalu 8463 15 maja 1955 Lionel Terray iJean Couzy (Francja) niezdobyty zimą
6 Cho Oyu 8201 19 października 1954 Sepp Joechler iHerbert Tichy (Austria),Psan Dawa Lama (Nepal) 12 lutego 1985 Maciej Berbeka iMaciej Pawlikowski (Polska)
7 Dhaulagiri 8167 13 maja 1960 Kurt Diemberger iAlbin Schelbert (Austria),Nawang Dorje (Nepal) 21 stycznia 1985 Andrzej Czok iJerzy Kukuczka (Polska)
8 Manaslu 8156 9 maja 1956 Toshio Imanishi (Japonia),Gyaltsen Norbu (Nepal) 12 stycznia 1984 Maciej Berbeka iRyszard Gajewski (Polska)
9 Nanga Parbat 8126 3 lipca 1953 Hermann Buhl (Austria) niezdobyty zimą
10 Annapurna I 8091 3 czerwca 1950 Maurice Herzog iLouis Lachenal (Francja) 3 lutego 1987 Artur Hajzer iJerzy Kukuczka (Polska)
11 Gasherbrum I 8068 4 lipca 1958 Andy Kauffman iPete Schoening (USA) niezdobyty zimą
12 Broad Peak 8047 9 czerwca 1957 Hermann Buhl,Kurt Diemberger,Markus Schmuck iFritz Wintersteller (Austria) niezdobyty zimą
13 Gasherbrum II 8035 7 lipca 1956 Sepp Larch,Fritz Moravec iHans Willenpart (Austria) niezdobyty zimą
14 Shisha Pangma 8013 2 maja 1964 Hsu Ching (Chiny) 14 stycznia 2005 Piotr Morawski (Polska) iSimone Moro (Włochy)

Netia K2 – Polish Winter Expedition (2003/2004)

18 marca 2003r. wróciła do Polski zimowa wyprawa na drugi szczyt Ziemi – K2 – zwany tez Czogori(8611 m), starająca się zdobyć szczyt od północnej, chińskiej strony. Jej kierownikiem z ramienia Polskiego Związku Alpinizmu był Krzysztof Wielicki, jeden z najwybitniejszych himalaistów na świecie.

K2 jest najtrudniejszym do zdobycia ośmiotysięcznikiem. Leży w paśmie Karakorum na granicy Chin i Pakistanu w pobliżu antycznego Jedwabnego Szlaku. Historia jego eksploracji jest długa i dramatyczna. Do dzisiaj na jego wierzchołku stanęło niespełna 200 osób. W zimie nie udało się to jeszcze nikomu.

Polacy mają wiele osiągnięć na tej górze w letnich sezonach. Nasi alpiniści poprowadzili lub wytyczyli na niej cztery drogi. Pierwszym Polakiem, a zarazem pierwszą kobietą na szczycie K2 była Wanda Rutkiewicz. Góra gór jednak nie zawsze była łaskawa. Latem 1986 roku na zboczach K2 zginęło 13 osób, w tym trójka Polaków.

Celem zakończonej wyprawy było zdobycie K2 Filarem Północnym, którym Krzysztof Wielicki wspiął się na wierzchołek latem 1996r. Wierzchołek nie został osiągnięty, a wyprawa zakończona została akcją ratunkową, w której uratowano Marcina Kaczkana. Krzysztof Wielicki wraz z Denisem Urubko nie zdecydowali się rozpocząć ataku szczytowego po raz drugi. Wyprawa zakończyła się jednak sukcesem. Himalaiści weszli na wysokość prawie 7700m. Obóz IV postawili na wysokości 7630m. Tak wysoko zimą nikt jeszcze tam nie był. Uratowali również życie swojemu koledze, przedkładając ludzkie życie i partnerstwo nad celem wyprawy.

Z Korony Himalajów – 14 szczytów ośmiotysięcznych naszej planety, tylko 8 zostało pokonanych zimą. Pierwsze 7 wejść zimowych należy do Polaków, którzy konsekwentnie starają się realizować Polski Program Zimowej Eksploracji Himalajów i Karakorum – w dobie komercjalizacji wspinaczki wysokogórskiej pozostający wyzwaniem sportowym najwyższej próby. Wejście 8-me to Shisha Pangma , rok 2005 , i zdobywcą też był Polak Piotr Morawski , ale dokonał tego wraz z Włochem Simone Maro , jak dotąd jedyny himalaista nie będący Polakiem , który zdobył zimą ośmiotysięcznik. Zobacz post : Polish – Italian winter expedition to Shisha Pangma .

Wyprawa na K2 poświęcona była pamięci Andrzeja Zawady, twórcy idei zmierzenia się z najwyższymi szczytami świata zimą. Kierownik ekspedycji, Krzysztof Wielicki jest piątym człowiekiem, który zdobył Koronę Himalajów, 14 ośmiotysięczników. Na trzy z nich (w tym na Mount Everest), wszedł zimą jako pierwszy. Wspinał się na nie także samotnie, w stylu alpejskim i nowymi drogami. Zimowe K2 od lat jest dla niego największym wyzwaniem, dlatego już teraz zapowiada, że tam wróci.W swoim przyszłym składzie widzi młodych himalaistów, którzy doskonale spisali się podczas tej wyprawy.

Próbą zimowego podboju K2 od strony północnej, alpiniści zakończyli ogłoszony przez Organizację Narodów Zjednoczonych Międzynarodowy Rok Gór.

więcej informacji o tej wyprawie : Netia K2 Polska Wyprwa Zimowa

* zobacz : – Krzysztof Wielicki

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

Subscribe

zapraszam do subskrypcji mego bloga

Krzysztof Wielicki – Polish Winter Expedition 1980 – part 4.

I would like to invite you on viewing of new photo gallery which pictures :

Polish Winter Expedition 1980
1st winter Summit / Zdobycie Mt. Everest
story by : Krzysztof Wielicki

Summit Day.

Summit Day

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

Subscribe

zapraszam do subskrypcji mego bloga

Krzysztof Wielicki – Polish Winter Expedition 1980 – part 3

Polish Winter Expedition 1980
1st winter Summit / Zdobycie Mt. Everest
story by : Krzysztof Wielicki

Pięć po trzeciej rozpoczęliśmy zejście. Miałem już tak obolałe stopy, że po prostu nie byłem w stanie utrzymać się na stromym stoku. Musiałem podrąbywać stopnie, a to dodatkowo zwalniało i tak żółwie tempo.Zaczynał się wyścig z czasem, którego stawką mogło być nasze życie. Tuż za wierzchołkiem południowym straciłem wzrok. Przez dłuższą chwilę widziałem tylko białe plamy. Żadnych kształtów, proporcji, barw. Przede mną stanęła biała nieprzenikniona ściana. Straciłem poczucie czasu i kierunku. Przypomniałem sobie o okularach (spawalniczych), które zdjąłem w czasie podejścia, bo co chwila zachodziły mi parą. Założyłem je i przez jakiś czas stałem zupełnie bezradny na pokrytym o sypującym się śniegiem stromym stoku. Bałem się ruszyć. Kurczowo chwyciłem głowicę czekana i czekałem, aż odpoczywające za szkłem oczy znów zaczną widzieć. Pierwszy raz miałem wątpliwości, czy uda się zejść. Koło drogi zobaczyliśmy wyłaniającą się ze śniegu zlodowaciałą postać Hannelore Schmatz – himalaistki, która pozostała tu na zawsze. Robiło się już ciemno, a my mieliśmy jeszcze przed sobą szmat drogi. Schodziłem z wielkim trudem. Na stromym stoku cały ciężar ciała spoczywał na odmrożonych, krwawiących, coraz bardziej bolących palcach. Próbowałem iść bokiem, ale wtedy bardzo łatwo się potknąć. Zmęczenie było tak ogromne, że na pewno w razie upadku nie zdołałbym wyhamować co kosztowałoby mnie życie. Tak więc zejście przodem. Co kilka kroków przystanek. Żeby choć na chwilę zmniejszyć potworny, otępiający ból w palcach. Wiedziałem, że opóźniam marsz. Leszek musiał zwalniać, aby nie zostawić mnie za daleko w tyle. W ten sposób zmniejszały się też i jego szanse na szczęśliwe dotarcie do Przełęczy. W zupełnych ciemnościach,prawie po omacku pokonaliśmy stosunkowo łatwy trawers. Latarki były wyczerpane – ich światło sięgało najwyżej na metr. W górach metr to nie est odległość. Chcąc w miarę rozsądnie wybierać trasę, trzeba widzieć na dziesięć, sto, pięćset metrów.

3.jpg (3.80 Kb)Zostawałem sporo w tyle. Chwilami traciłem Leszka z oczu. Często musiałem przystawać i szukać na stoku śladów jego raków. Kiedy znalazłem się w kuluarze, wiedziałem, że teraz wszystko zależy tylko od mojej kondycji i od tego, na ile będę w stanie wydobyć ukryte jeszcze w mięśniach rezerwy. Właściwie nie miałem już sił. W takich momentach człowieka nie niesie już siła mięśni, lecz siła woli – ogromna wola przetrwania.Wpada się w trans, który powoduje, że ruchy stają się niemal automatyczne. W kuluarze znów zrobiło się bardzo stromo. Nie mogłem już schodzić przodem. Piekący ból żywcem obdzieranych ze skóry palców u stóp wymusił zmianę techniki zejścia na zjazd. Wbijałem czekan z całej siły, chwytałem go oburącz, obsuwałem nogi, wyrywałem czekan, wbijałem nieco niżej, znów zsuwałem nogi. Posuwałem się w żółwim tempie. Wtedy wydawało mi się, że jest to dla mnie jedyny ratunek. Będę szedł nie wiem jak długo – powiedziałem sobie – ale w końcu dojdę, muszę dojść.Pomyślałem, że nie mam prawa zatrzymywać Leszka. Mógł iść dużo szybciej niż ja, a ciągłe zwalnianie tempa tylko go dodatkowo osłabiało.Krzyknąłem mu, żeby szedł i nie oglądał się na mnie.

Postawiłem na ostrożność. Wiedziałem, że na samo dojście powinno wystarczyć mi sił, a jeden nieostrożny ruch może kosztować życie. Najwięcej czasu straciłem na seraku. Zszedłem za nisko i nie miałem już sił, aby się wycofać. Zmarnowałem tam co najmniej pół godziny. Zrobiło się tak stromo, że nie mogłem schodzić, więc po prostu usiadłem, zaparłem się rakami i zjeżdżałem kawałeczek po kawałeczku. W końcu wyłoniły się zmroku jaśniejsze kontury Przełęczy. Widziałem wzniesienie w stronę grani Lhotse, ale nie widziałem namiotu. Zgłupiałem zupełnie. Gdzie jest namiot? Nie wiedziałem, czy mam iść w prawo czy w lewo.Przypomniałem sobie, że namiot stoi na łagodnym zboczu lekko opadającym w stronę kotła. Niepewnie ruszyłem w tamtą stronę.

Będąc blisko namiotu pomyślałem, że jestem uratowany. W namiocie było cieplutko. Leszek, który już trochę odpoczął, daje mi wspaniałej,gorącej herbaty i zabiera się do gotowania zupy. Odmrożone stopy wydały mi się w tym momencie najważniejsze. Wiedziałem, że mogę jeszcze wiele zrobić, aby uniknąć amputacji. Zdejmuję buty i wyciągam nogi nad wolną maszynką. Siedzę z kolanami pod brodą, trzymając stopy nad płomieniem.Całą swoją wolę skupiam nad tym, żeby nie zasnąć. Boję się, że spalę namiot i przyjdzie nam nocować pod gołym niebem. Zupa jest gotowa.Jakoś nie mogę jej wmusić w siebie – Leszek zresztą też. Zjadamy najwyżej po dwie łyżki. Widzę tylko płomień maszynki i grzejące się nad nim sztywne, zimne jak lód stopy. Co chwila przysypiam, budzę się z przerażeniem. Przez moment udaje mi się czuwać, a potem oczy same się zamykają, świadomość ucieka, zapadam w czarną otchłań. Po dwóch godzinach czucie w stopach zaczyna wracać. Widzę już że obejdzie się bez większych amputacji, włażę więc do śpiwora i w końcu udaje mi się zasnąć.

Zejście do bazy było bardziej czołganiem się niż marszem. Moment powrotu wspominam jako jeden z najwspanialszych, jakie przeżyłem w górach.Koledzy płakali; były to łzy szczęścia. Chociaż nie oni stanęli naszczycie – a przecież tego pragnie każdy uczestnik wyprawy – wszyscy przeżywali radość zwycięstwa.
Uczestnicy wyprawy:

Andrzej Zawada – kierownik wyprawy, Krzysztof Wielicki , Leszek Cichy , Józef Bakalarski /filmowiec/, Krzysztof Cielecki, Ryszard Dmoch /z-ca kierownika/, Walenty Fiut, Ryszard Gajewski, Zygmunt Andrzej Heinrich, Jan Holnicki-Szulc, Robert Janik /lekarz/, Stanisław Jaworski /filmowiec/, Bogdan Jankowski, Aleksander Lwow, Janusz Mączka, Kazimierz Waldemar Olech, Maciej Pawlikowski, Marian Piekutowski, Ryszard Szafirski, Krzysztof Żurek.

Posłowie :

Był rok 1979. Polski Związek Alpinizmu przygotował dwie narodowe wyprawy na
Mt. Everest pod kierownictwem Andrzeja Zawady – pioniera himalaizmu
zimowego – zimową i wiosenną. Miałem jechać z ekipą wiosenną w
następnym roku, lecz umieszczono mnie także jako rezerwowego na liście
wyprawy zimowej. Zdarzyło się, że trójka moich kolegów zrezygnowała;
pojechałem więc zimą. Pod pewnymi względami nasza wyprawa była jedyną w
swoim rodzaju. Nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem tak
autentycznego zbiorowego wysiłku, dobrze dobranego składu, dobrej
atmosfery w zespole i charyzmy kierownika.

* zobacz :

Polish winter expedition 1980 – part 1

Polish winter expedition 1980 – part 2

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

Subscribe

zapraszam do subskrypcji mego bloga

Krzysztof Wielicki – Polish Winter Expedition 1980 – part 2

Polish Winter Expedition 1980
1st winter Summit / Zdobycie Mt. Everest
story by : Krzysztof Wielicki

Kliknij na obrazku aby go powiekszyc Kliknij na obrazku aby go powiekszyc

Dnia16 lutego ruszyliśmy z Leszkiem w górę. Wzięliśmy po butli z tlenem na drogę i może dzięki temu szło nam naprawdę doskonale. Najszybsze dotychczas wejście na Przełęcz trwało sześć godzin, a my podeszliśmy w niespełna cztery. Dbaliśmy o utrzymanie dobrej formy przed jutrzejszym atakiem, więc po drodze zatrzymaliśmy się, napiliśmy się herbaty z termosu, odpoczęliśmy trochę. Dzięki temu dochodząc koło pierwszej na Przełęcz nie czuliśmy prawie zmęczenia. Przełęcz Południowa tworzy szerokie siodło na którym zatrzymują się wszystkie wyprawy zdążające na Mt. Everest i Lhotse drogą klasyczną. Wnoszą oni całe tony sprzętu,który leży pozostawiony na Przełęczy. Gdyby ktoś miał czas i siły można by tu skompletować nie najgorsze wyposażenie dla całkiem sporej wyprawy. Leszek wpadł na pomysł by nocą grzać w namiocie. Wyszukaliśmy więc w okolicy butan do maszynek, oraz butle z tlenem na noc.Ugotowaliśmy herbatę, kawę, jakąś zupkę. Na deser mieliśmy znalezioną na Przełęczy galaretkę, którą zagryzaliśmy pasztetem wraz z kilkuletnim chrupkim chlebem pozostawionym przez poprzednich właścicieli. Czegoś tak dobrego nigdy jeszcze nie jadłem.

Zaczynało świtać. Słońce podniosło się lekko nad Przełęczą. Oczywiście to słońce niewiele jeszcze grzało i temperatura była o jeden stopień wyższa od minimalnej w nocy. Widok jasnego czystego nieba i iskrzącego się śniegu dodawał nam otuchy. W namiocie zostawiliśmy jeden termos pełen herbaty,żeby w drodze powrotnej, idąc do „trójki”, nie stracić na Przełęczy zbyt wiele czasu. Wszystkie rzeczy puchowe założyliśmy na siebie. Ja włożyłem jeszcze do plecaka zapasowy sweter, skarpety, rękawice i kombinezon przeciwwiatrowy. Poza tym niosłem termos, pakiet szczytowy i oczywiście swoją butlę. Razem było tego dobre kilkanaście kilogramów.

Ruszyliśmy na szczyt. Po pewnym czasie zaczęło kurzyć. Pogoda zrobiła się typowo tatrzańska. Porywany przez wiatr wczorajszy sypki śnieg unosił się tumanami, a potem raptownie opadał, jakby chciał zasypać nas wyrwanymi spod nóg płatkami. Szło się dość kiepsko, bo na śliskim i twardym firnie leżała kilkucentymetrowa warstwa sypkiego, osuwającego się puchu. W końcu zdecydowaliśmy się wejść na grań. Właściwie nie tyle zdecydowaliśmy, co po prostu weszliśmy. Nad takimi rzeczami człowiek się nie zastanawia. Nikt nie kalkuluje sobie, że tu jest wiatr, a tam nie, tam mogę się poślizgnąć, więc jednak pójdę tu. To dzieje się samo,poza świadomością. Dlatego takie ważne jest doświadczenie – lata wspinaczki i chodzenia po Himalajach. Człowiek, który by tu był pierwszy raz, miałby znikome szanse ujścia z życiem. Kiedy znaleźliśmy się na grani, okazało się, że tu też jest niedobrze, bo z kolei śnieg jest wywiany i idzie się po nagiej skale. W rakach na skale jest szalenie niebezpiecznie. Musieliśmy zejść parę metrów na stronę tybetańską.

Na Wierzchołku Południowym wiało dość mocno, więc odpoczęliśmy tylko chwilkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami był jeszcze najtrudniejszy odcinek między wierzchołkiem południowym a szczytem.Zeszliśmy na niewielką przełączkę i tu dopiero zaczęły się prawdziwe kłopoty. Nie mogliśmy iść granią, bo potworzyły się na niej ogromne nawisy, które w każdej chwili mogły się oberwać i porwać nas z sobą.Zszedłem trochę niżej. Tu też okazało się niebezpiecznie,więc wróciłem do Leszka, który szedł pod samą granią. Wspiąłem się za Leszkiem na Stopień Hilarego. Blisko, w odległości najwyżej kilkunastu minut marszu, zobaczyłem wierzchołek. Droga była dość łatwa. Szedłem jak najszybciej. Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem Leszka podążającego dalej. Przed sobą widziałem kolejny wierzchołek unoszący się stromo nad granią. To musi być ten – pomyślałem – to już na pewno ten! Ale i tym razem spotkał mnie zawód. Wysokość zdobywaliśmy z wielkim trudem, a ja musiałem ponadto pokonywać ból odmrożonych stóp.Na szczycie stanęliśmy o godzinie 14,25. Byłem w euforii. Chciałem jej za wszelką cenę uniknąć. Wiedziałem, że sukces liczy się naprawdę tylko wtedy, kiedy „doniesie się” go do bazy. W chwilę później Bogdan Jankowski przesłał z bazy w świat radiowy komunikat: „…Mount Everest zdobyty po raz pierwszy w okresie zimy himalajskiej”. Wypowiedziany przez mojego partnera, a rozpowszechniony później przez media autokomentarz dotyczący wejścia: „gdyby to nie był Everest, to pewnie byśmy nie weszli” – zawiera prawdę i o mnie.

Messner w jednej ze swoich książek pisze, że zwycięskich wspinaczy ogarnia błogie rozleniwienie, nieodparta chęć pozostania na szczycie. Uznaliśmy to za chwyt reklamowy. My chcieliśmy raczej zwiewać stąd jak najszybciej. Wyłączyliśmy radiotelefon i zabraliśmy się do roboty.Najpierw wyciągnęliśmy flagi. Próbowałem zrobić zdjęcie Leszkowi trzymającemu je na szczycie. Migawki zamarzły nam na kamień i udało się zrobić tylko jedno zdjęcie ze szczytu. Zawiesiliśmy na triangulu różaniec od Papieża i krzyżyk od matki Staszka Latałły – naszego kolegi, który zginął w 1974 r. podczas wyprawy na Lhotse – i włożyliśmy do schowka kartkę z napisem: „Polish Winter Expedition”. Leszek znalazł kilka kamyków, a ja włożyłem do specjalnych torebek parę garści śniegu dla naukowców.

..w drodze na szczyt K. Wielicki na szczycie

* zobacz : – Polish winter expedition 1980 – part 1

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

Subscribe

zapraszam do subskrypcji mego bloga

Krzysztof Wielicki – Polish Winter Expedition 1980 – part 1

Polish Winter Expedition 1980
1st winter Summit / Zdobycie Mt. Everest
story by : Krzysztof Wielicki

Kliknij na obrazku aby go powiekszyc Kliknij na obrazku aby go powiekszyc

Po założeniu bazy na lodowcu Khumbu, 5 stycznia 1980 roku rozpoczęliśmy zakładanie poręczówek i obozów na drodze normalnej. W ciągu 10 dni mieliśmy gotowe trzy obozy. Przez kolejnych kilkanaście dni nie mogliśmy nic zrobić z powodu huraganowych wiatrów, a czas nieubłaganie uciekał. Mieliśmy zezwolenie na pobyt tutaj do końca lutego, ale kierownik wyprawy Andrzej Zawada obiecał, że zakończymy działalność dwa tygodnie wcześniej. Szerpowie pocieszali nas i przepowiadali rychłą poprawę pogody. Wiatr powoli zaczął przycichać i mogliśmy ruszyć w górę. Dopiero 11 lutego zespół w składzie Walenty Fiut, Leszek Cichy i ja osiągnął po raz pierwszy Przełęcz Południową (ok. 8000m.). Rozbiliśmy namiot i założyliśmy ostatni obóz. Kilka kolejnych dni poświęconych było na aklimatyzację i donoszenie sprzętu – butli z tlenem, od których zależał udany atakszczytowy. Po nas na Przełęcz Południową dotarli Andrzej Zawada i Ryszard Szafirski. Rysiek usiłował zanieść butle z tlenem na niższy Południowy Wierzchołek (ok.8750m.), ale udało mu się wnieść je tylko około 150 metrów wzwyż. 14 lutego na Przełęcz Południową dotarli Andrzej Heinrich i Szerpa Pasang Norbu, którzy nazajutrz podjęli nieudany atak szczytowy. W międzyczasie Zawada z Szafirskim rozpoczęli zejście z Przełęczy Południowej. Szafirski był w dużo lepszej formie schodził więc szybciej, ale zapewniał, że Andrzej lada chwila dotrze do„trójki”. Mijał czas, zapadł zmrok, a Andrzeja ciągle nie było.Szafirski jako jego partner czuł się odpowiedzialny za zaistniałą sytuację, że opuścił go po drodze. Nie umiał znaleźć sobie miejsca.Gdyby tylko mógł, ruszyłby do góry, ale po całym dniu akcji nie miałjuż sił. Przez radiotelefon trwała dyskusja kto ma iść szukać Andrzeja.Uważaliśmy, że na pomoc Zawadzie powinni ruszyć Heinrich i Pasang, którzy zdążyli już odpocząć na Przełęczy i nie bardzo kwapili się do jutrzejszego ataku, a idąc z góry doszliby do niego dużo szybciej. O ósmej urwała się z nimi łączność.

Godzinę później uznaliśmy z Leszkiem, że nie można dłużej zwlekać. Ubrałem się, założyłem raki, wziąłem latarkę i poszedłem się rozejrzeć. Z samego obozu nie było widać drogi na Przełęcz. Żeby ją zobaczyć, musiałem zrobić spory trawers i wyjść poza zasłaniającą widok ściankę lodową.Kiedy się tam znalazłem, od razu zobaczyłem mrugające w oddali światełko. Zorientowałem się że jest za bardzo z boku. Przyszło mi na myśl, że albo spadł, potłukł się i nie ma siły iść, albo zwyczajnie zgubił drogę. Zaraz przypomniałem sobie te kłopoty Andrzeja ze wzrokiem, te jego wiecznie parujące okulary. Zawsze kazał sobie czytać a teraz mógł po prostu czegoś nie zauważyć, zgubić czekan, złamać rękę lub nogę. Zacząłem krzyczeć, że jest za nisko, że musi podejść. Po chwili światełko drgnęło, wolniutko przesunęło się w górę, zatrzymało się, znów drgnęło. Odetchnęliśmy. Wiedzieliśmy już, że Zawadzie nic nie jest, że zabłądził, ale może iść o własnych siłach. Najbardziej bałem się schodzenia do Andrzeja po nieporęczowanym lodowym stoku. W górę idzie się w miarę bezpiecznie, ale w dół nawet za dnia nietrudno się potknąć, przewrócić, zjechać kilkaset metrów. Gdy dotarliśmy do niego Leszek podał mu gorący bulion i środki rozszerzające, gdyż skarżył się,że nie czuje stóp. Po chwili Andrzej poczuł się lepiej i powolutku doprowadziliśmy go do poręczówki którą zgubił podczas feralnej przepinki. Podczas schodzenia, zaczęły dokuczać mi palce odmrożone podczas poprzedniej wyprawy. Przyspieszyłem więc i dotarłem do obozu pierwszy. Leszek przyszedł pół godziny później. Była szósta rano. Akcja zajęła nam praktycznie całą noc. Byliśmy tak zmęczeni, że o porannym wejściu na Przełęcz nie mogło być mowy. Zdjęliśmy tylko raki i w butach w całym ubraniu walnęliśmy się do śpiworów. Drzemaliśmy zmordowani, a Szafirski tylko serwował nam kolejne herbaty i kawy.

Kiedy my odpoczywaliśmy w „trójce” Heinrich z Pasangiem podjęli pierwszą praktycznie próbę zaatakowania szczytu. Pogoda była stosunkowo niezła,wiatr dość słaby, dopiero po południu zaczął prószyć śnieżek. Zyga był w doskonałej formie, Pasang też. Mieli ogromną szansę na to wejście -tylko że w nią nie wierzyli. Tego samego dnia zeszli z Przełęczy,wpadli do „trójki” napić się czegoś i pobiegli z Szafirskim na nocleg do „dwójki”.

Członkowie wyprawy : Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Andrzej Zawada,

* zobacz : Krzysztof Wielicki

** zapraszam na relacje z wypraw polskich himalaistów.

Subscribe

zapraszam do subskrypcji mego bloga